Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wychowała się w bidulu, a teraz stara się odbudować dom po pożarze. Ogień prawdopodobnie zaprószył jej były mąż (FOTO)

Maria Sowisło
Maria Sowisło
fot. Maria Sowisło
Irena Ganczar z Białej nie miała łatwego życia. Wychowała się w domu dziecka, dwa razy rozwiodła się, a jednego męża pochowała. Po pożarze domu, stara się stanąć na nogi, ale nie jest łatwo.

Dokładnie 20 marca tego roku ogień strawił wszystko. W domu mieszkał były mąż Ireny Ganczar z kolegą. Nie wylewali za kołnierz, więc prawdopodobnie doszło do nieumyślnego zaprószenia ognia. Tej nocy na szczęście na poddaszu nie spał syn pani Ireny. Tego dnia był u dziewczyny. Byłego męża pani Ireny z płomieni wyciągnął kolega. Tymczasem w zniszczonym przez ogień budynku w Białej trwa remont. Były mąż pani Ireny miał tutaj dożywotnią służebność. Nie był właścicielem domu. W podwórku z kolei, w mieszkaniu przystosowanym z chlewika, mieszka pani Irena. To tylko jeden pokoik z kuchnią i łazienką. - Syn po pożarze wiele razy był u swojego taty. Prosił, żeby poszedł na odwyk. Mieliśmy mu nawet załatwione miejsce. Wyszedł ze szpitala i ani myślał o odwyku – mówi Irena Ganczar. Zaznacza też, że wówczas rodzina podjęła decyzję o wymeldowaniu mężczyzny z domu w Białej. - Syn zaczął sobie remontować ten dom. I co? Przyjdzie sobie jak hrabia i jeszcze raz zaprószy ogień? Niczego się nie boję. Każdy sąd przyzna mi rację, że dobrze zrobiłam. My go nie przyjmiemy. To jest za duże ryzyko. To była przecież klasyczna melina. Niech on sobie idzie w świat. Ja na starość chce mieć święty spokój – mówi pani Irena i załamuje ręce. - Po pożarze przez pierwszy miesiąc sprzątaliśmy. Trzeba było skuć wszystkie tynki. Teraz remontujemy, ale bez pomocy nie damy rady. Choć i tak wiele osób pomaga – mówi pani Irena i pokazuje baner. Chce go powiesić na płocie przy drodze tak, żeby wszyscy widzieli. Napis brzmi „Dom wyremontowany dzięki pomocy przyjaciół z Facebooka i mieszkańcom wsi”. Pani Irena flamastrem dopisuje kolejne nazwiska, nazwy firm… - Część materiałów budowlanych dostałam. Nie odwdzięczę się chyba nigdy panu ze sklepu elektrycznego przy szpitalu w Miastku, hydraulicznemu, sołtysowi naszemu i z Gołogóry, sąsiadom… - wylicza pani Irena i przeprasza, że nie wszystkich pamięta. - Dostałam też okna, drzwi wewnętrzne, płyty meblowe, piec CO, bojler… Jestem wdzięczna wszystkim, bo inaczej byłabym w czarnej d… - zaznacza pani Irena, która wychowała się w domu dziecka. - Widocznie my z bidula już tak mamy ciągle pod górkę – dodaje smutno.
Do domu dziecka w Darłowie trafiła ze swoimi dwiema siostrami. Ojca nie znała, bo zmarł kiedy matka była z nią w ciąży. - Mama sama dla nas wybrała ten dom dziecka – zaznacza pani Irena. A powodem była gruźlica prątkująca. Lekarze kazali usunąć z domu dzieci do czasu wyzdrowienia. - Byłam już dorosła, kiedy wróciłyśmy do domu. Nie zdążyłam nacieszyć się mamą. Zmarła – wspomina pani Irena, która za wszelką cenę chciała dzieciom stworzyć kochający dom. Ma ich czworo. Tylko jedno zostało przy niej. - Syn czasem dzwoni do ojca. On nic się nie interesuje spalonym domem. Pewna byłam, że zapije się na śmierć, a nie że mi ogień zaprószy – zaznacza kobieta i przyznaje, że rodzina niedługo się powiększy. - Mam siódmego wnuka w drodze. Mam dla kogo żyć – mówi wyraźnie zadowolona. Cieszy się, że syn pracuje jako mechanik. - Może kiedyś na swoje pójdzie? Miejsca mamy tutaj dużo – snuje plany. Kobieta przyznaje, że miała w życiu dwa marzenia. Pierwsze, to spakować plecak i wyruszyć na pieszą wędrówkę po Mazurach. Drugie – własny dom porośnięty winogronami. I kiedy wszystko szło ku dobremu, ojciec jej ostatniego dziecka zaczął nadużywać alkoholu. Rozwiodła się. Ostatni ślub był z 20 lat starszym od niej mężczyzną. Miał amputowaną nogę i ciężko mu było żyć samotnie. - Przyjaźniliśmy się. I tak od tej przyjaźni doszło do miłości. On pomagał mi, a ja jemu - wspomina pani Irena ale myślami znowu wraca do budynku, który trzeba wyremontować. - Dach mamy już zrobiony. Blachodachówkę dostałam od sąsiada, który u siebie wymieniał. Krokwie i deski kupiliśmy za te 4 tys. zł, które dostaliśmy z urzędu. Teraz potrzebne są wełna mineralna, styropian i wszystko do wykończenia wnętrza. Żeby choć jeden pokoik na razie zrobić… Ciułam każdy grosz, ale obawiam się, że do jesieni nie uda mi się to – martwi się pani Irena, bo majstrom trzeba zapłacić. Tylko z czego? - Sąsiedzi pomagają. Każdy rękę poda, ale nam dobrej duszy trzeba – mówi kobieta. -Jestem w takim wieku, że mi już ziemia czekolada pachnie. Chciałabym jeszcze syna ożenić… - mówi pani Irena, która nie boi się ciężkiej pracy. - Pracowałam w PeGeeR-ze, w kuchni Caritasu i szlifierni bursztynów w Świerznie. Była bieda, a jeszcze na gorsza biedę się napatrzyłam – wspomina. Nie lubi mówić o sobie. - Nie ja tu jestem najważniejsza. Chce podziękować za dotychczas okazaną mi pomoc w odbudowie domu i niestety prosić o jeszcze – mówi zmieszana. Wie, że bez wsparcia dom nie zostanie wyremontowany. Pani Irena jest otwartą osobą. - Jeśli ktoś ma ochotę wpaść na kawę, to zapraszam – mówi i podaje adres: Biała 2/1, 77-200 Miastko. Można też zadzwonić pod nr tel.: 570 969 146. Najbardziej jednak, prócz dobrego słowa, potrzebne są materiały budowlane lub gotówka, za którą będzie można je kupić lub zapłacić fachowcom za wykonanie remontu. Wpłacać można na konto w Banku Pocztowym: 67 1320 1537 0679 9681 3000 0001, koniecznie z dopiskiem: darowizna dla pogorzelców.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bytow.naszemiasto.pl Nasze Miasto