Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ukraińcy czekają na koniec wojny. Starają się żyć tu i teraz. Założyli już spółdzielnię socjalną

Maria Sowisło
Maria Sowisło
Serhii i Switlana uciekli przed koszmarem wojny do Miastka. Teraz tutaj budują swoją przyszłość. Nie wiedzą, kiedy będą mogli wrócić do ojczyzny, dlatego nie czekają na koniec wojny i żyją „tu i teraz”
Serhii i Switlana uciekli przed koszmarem wojny do Miastka. Teraz tutaj budują swoją przyszłość. Nie wiedzą, kiedy będą mogli wrócić do ojczyzny, dlatego nie czekają na koniec wojny i żyją „tu i teraz” Maria Sowisło
Od rodzinnego domu dzieli ich dokładnie 1479 km. Mieszkali w Łubniach, w środkowej Ukrainie. Switlana i Serhii Irkliienko z czworgiem dzieci uciekli przed wojną do Miastka, w powiecie bytowskim. Teraz planują tutaj przyszłość. Mają dość czekania na zakończenie wojny, bo żyć trzeba dalej - tu i teraz.

Spis treści

Switlana Irkliienko wkrótce skończy 43 lata. Półtora miesiąca po wybuchu wojny w Ukrainie spakowała dzieci i wyruszyła do Polski. Trzeba było ją bardzo namawiać. W Łubniach miała dom, warzywniak, sad, całe życie… Przed urodzeniem pierwszego dziecka pracowała w szwalni i restauracji, jako kelnerka i menadżer restauracji.

To było, jak w kinie

- Podczas nalotów spaliśmy w piwnicy. Byliśmy jak zombi. Nie wiedzieliśmy, co i jak robić. Kiedy rozeszły się informacje, że w Czernihowie gwałcą i mordują, podjęłam decyzję: Uciekam - wspomina dziś Switlana, mama czwórki dzieci w wieku 14, 12, 8 i 5 lat, w tym córek. - Do Lwowa jechaliśmy pociągiem dwa dni. Stamtąd autobusem czerwonego krzyża mieliśmy jechać do Polski. Już w nim siedzieliśmy, kiedy na Lwów zaczęły spadać rakiety. Widzieliśmy je.

- To było, jak w kinie, ale to nie był film akcji. Zobaczyć to na własne oczy, tego nie da się zapomnieć. Jedna z rakiet uderzyła tak blisko dworca, że całym autobusem zatrząsało. Jakaś kobieta zaczęła panikować, że trzeba szybko ubierać kurtki i uciekać… To było straszne - wspomina i szybko zmienia temat. Dodała, że potem dotarli do Przemyśla, a stamtąd już prosto do małego miasta na Pomorzu, Miastka.

- Tak naprawdę Sławek mnie namówił na wyjazd - mówi, wskazując mieszkańca Miastka, Sławomira Czomkę, który od lat zaangażowany jest w integrację polsko-ukraińską. W Miastku i okolicy mieszka wielu potomków akcji Wisła z 1947 roku.

W oddalonym o ponad 20 km Białym Borze jest nawet szkoła, w której językiem wykładowym jest ukraiński. Jest też tutaj najsłynniejsza w całej Europie i jedyna cerkiew zaprojektowana przez legendarnego ikonopisarza prof. Jerzego Nowosielskiego.

I choć Łubnie w Ukrainie, gród w którym na dworze wojewody ruskiego, księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, toczy się akcja pierwszej części „Trylogii” Henryka Sienkiewicza, jest miastem podobnym do Chojnic, postanowiła uciekać do Miastka.

- Sławka znam, bo pięć lat temu pracowałam pod Bydgoszczą, a on prowadził agencję pracy. Nie uciekałam więc do obcego człowieka. I zależało mi, żeby w tym miejscu była przyroda, bo ją lubimy z mężem - zaznacza Switlana.

Łatwo nie było

Pierwsze dni po przyjeździe do Miastka nie były łatwe. Najważniejsze, jak wspomina Switlana, że dostała dach nad głową - dwuizbowe lokum w Ośrodku Sportu i Rekreacji w Miastku. Dużo osób też pomagało, a to żywnością, a to odzieżą dla dzieci…

- To było naprawdę pospolite ruszenie - chwali mieszkańców Miastka Sławomir Czomko. - Proszę mi wierzyć, że kiedy nikt nie myślał jeszcze o pomocy dla uchodźców, my w ciągu tygodnia od wybuchu wojny mieliśmy bazę 100 miejsc zakwaterowania. Kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy czego będziemy potrzebować, od byłej już wtedy prezes szpitala Renaty Kiempy dostaliśmy materiały opatrunkowe - wspomina Czomko.

Switlanie z dziećmi w obcym mieście nie było łatwo. Jak wspomina, pierwszy miesiąc była otępiała. Nie wiedziała, co, gdzie i kiedy.

- Dzieci też były przerażone. Szłam do pokoju, one za mną. Szłam do kuchni, one za mną. Szłam do łazienki, stały pod drzwiami. Nie było łatwo - mówi Switlana.

Do wojska by go nie wzięli

Martwiła się o męża, który został w Ukrainie. Mieli ze sobą kontakt, ale co z tego skoro w każdej chwili Rosjanie mogli napaść też na Łubnie. Weszli przecież do obwodu poławskiego i obstrzeliwali lotniska rozmieszczone w Potwie i Mirgorodzie. I Switlana, i jej mąż Serhii mieli nadzieję, że ta wojna szybko się skończy. Czekali… Może to dziś? A może jeszcze tydzień? To może miesiąc? Serhii miał tam pracę, dostawał normalnie wynagrodzenie. Do czasu.

- Dni mijały i nie było widać końca. Do dzisiaj go nie widać. Wojna może trwać miesiąc, albo jeszcze pięć lat - mówi Serhii. Ma 53 lata.

Serhii z Ukrainy mógł wyjechać, bo jest ojcem wielodzietnej rodziny. Zresztą, z zawodu budowlaniec i spawacz, nigdy nie trzymał w ręku broni, więc do wojska go nie wzięli. Wybór był prosty - siedzieć i czekać aż wezwą do wojska, nie mając grosza przy duszy, albo uciekać i pomóc rodzinie w Polsce.

- Mam znajomego, który dzień po wybuchu wojny zgłosił się do obrony terytorialnej. Do dzisiaj nie dostał powołania, bo nie ma doświadczenia, a wojskowi nie mają czasu na szkolenie. To nie jest tak, jak w Rosji, że się rzuca mięso armatnie - wyjaśnia Sławomir Czomko i przyznaje, że często słyszy komentarze, nie tylko w kierunku Serhiia, typu „dlaczego nie zostałeś w kraju, dlaczego nie walczysz o ojczyznę”…

- Nie umiem walczyć. Zresztą tęskniłem za żoną i dziećmi. Życie bez rodziny, to nie życie. Moja rodzina jest tu, więc ja też jestem tutaj - mówi Serhii. Widać po nim, że jest mu ciężko. Nie chce o tym rozmawiać z kimś, kto nigdy nie słyszał latających nad domem rakiet, wybuchów, syren… Zmienia temat.

- Wiesz, że w Ukrainie nawet dzieci rozpoznają już po dźwięku rakiety rosyjskie i nasze? Wiedzą, że jak lecą rosyjskie, do czasu przeładowania dział i kolejnej serii jest 15 minut spokoju? Tak tam się teraz żyje - mówi i zaznacza, że najbardziej brakuje mu domu i przyjaciół.

Bo Ukraińcy to bardzo towarzyski naród. Podobnie, jak Polacy, lubią spotkać się w swoim gronie, pośpiewać. - Tutaj tego nie ma - wtrąca Sławomir Czomko i wspomina, że Ukraińcom w Polsce żyje się podobnie, jak Polakom za granicą.

- Wszędzie ludzie są różni - ucina, a mnie przypomina się fabuła sztuki Sławomira Mrożka „Emigranci”.

Nowy dom, nowe życie

Serhii do Switlany w Miastku dołączył w sierpniu. Dlatego też trochę gorzej rozumie język polski. Mówi tylko po rosyjsku. W Łubniach część mieszkańców mówi po rosyjsku, część po ukraińsku, a jeszcze inni łączą oba języki. To nie było ważne, bo przecież wszyscy żyli w jednym mieście. Zresztą, dopiero od 8 lutego tego roku udało się zorganizować w Miastku regularne lekcje języka polskiego dla uchodźców. I on, i ona, mówią że polski, choć z tej samej rodziny co ukraiński, jest po prostu trudny. Nie zrażają się i cieszą, że starsi mieszkańcy Miastka ich rozumieją, kiedy mówią po rosyjsku. Nie lubią, ale mówią.

Switlana po półrocznym, a Serhii po trzymiesięcznym, pobycie w Miastku, bez pracy i perspektyw, z czwórką dzieci, bez własnego kąta, powiedzieli: Dość tego siedzenia. Wspólnie z trzema innymi uchodźcami postanowili stworzyć spółdzielnię socjalną, bo procedura uruchomienia firmy trwa dłużej i jest trudniejsza. Choć i spółdzielnię założyć nie było łatwo, bo wniosek został złożony w listopadzie 2022 r., a zgodę dostali 16 lutego 2023 r. Cztery dni później otrzymali NIP i regon. Od poniedziałku (20 lutego 2023 r.) w Miastku zaczęła działać Spółdzielnia Socjalna „Nowy dom - nowe życie”.

- Koniem pociągowym będzie Losza i Serhii, bo oni są budowlańcami - zaznacza Sławomir Czomko, który został powołany na prezesa spółdzielni i dodaje, że to nie jedyne plany. - Mamy też zielarkę, bioenergoterapeutkę i panią, która robi naturalne kosmetyki. To oczywiście ta część zarobkowa. Społecznie chcielibyśmy stworzyć gdzieś miejsce krótkotrwałego pobytu dzieci. Bardzo często, kiedy coś chcemy zorganizować, dziewczyny nam odmawiają, bo nie ma się komu zająć dziećmi. Mamy obietnicę burmistrza Witolda Zajsta, że dostaniemy miejsce na siedzibę. Rozmawiamy też z dyrektorem OSiR-u o rozwoju bazy nad jeziorem Lednik - dodaje Czomko.

Małżeństwo Irkliienko snuje plany, bo przecież nie wiadomo, kiedy wojna się skończy. Nie chcą, jak część ich rodaków wracać do Ukrainy z powodu braku pracy, tęsknoty… Nie chcą bać się każdego dnia…

- Marzy mi się własny kąt. Taki, żeby dzieci były bezpieczne, byłoby w nim miejsce dla kota i psa. I musiałaby koniecznie rosnąć jabłonka - mówi Switlana, zaznaczając że nie zdecydowali jeszcze, czy chcieliby w Polsce zostać na stałe.

To teraz nie ma znaczenia. Najważniejsze, że są razem, nad głowami nie latają rakiety, dzieci są bezpieczne, uczą się…

- Powiem coś przewrotnego. Wie pani, co uda się Putniowi? Zniszczyć każdy, nawet najmniejszy ślad po związku radzieckim i Rosji, a Ukraina stanie się po wojnie jednym z najbardziej nowoczesnych krajów w Europie - wtrąca z uśmiechem Sławomir Czomko.

ZOBACZ TEŻ: To jest wojna totalna przeciwko cywilom [ROZMOWA]

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na miastko.naszemiasto.pl Nasze Miasto