Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miastko: Bankructwo pani Katarzyny

Mateusz Węsierski
Katarzyna Krupowies (z lewej) stanęła przed obliczem bankructwa. Wygląda na to, że pieniądze zainwestowane w przedszkole, to pieniądze wyrzucone w błoto
Katarzyna Krupowies (z lewej) stanęła przed obliczem bankructwa. Wygląda na to, że pieniądze zainwestowane w przedszkole, to pieniądze wyrzucone w błoto Adam Kiedrowicz
Katarzyna Krupowies z Miastka błaga o pomoc. Przedsiębiorcza kobieta twierdzi, że wpadła w długi z powodu nieustępliwości urzędników.

Katarzyna Krupowies z Miastka napisała do nas dramatyczny list, bo jest w równie dramatycznej sytuacji. Zadłużyła się, by rozwinąć własny biznes. Teraz wini urzędników. Jej zdaniem to z powodu ich braku współczucia, biurokracji i nieustępliwości wisi nad nią widmo bankructwa. Kobieta ma w tej chwili nieterminowo uregulowane zobowiązania sięgające kwoty 30 tys. zł. W bankach kredyty w wysokości 80 tys. zł (zakup lokalu) i 150 tys. zł (kredyt inwestycyjny). Miesięcznie płaci trzy raty w oszałamiającej wysokości: dwa razy po 2,5 tys. zł oraz 1,1 tys. zł. Już nie ma z czego ich spłacać, bo straciła źródło zysku, jakim miało być prywatne przedszkole. Placówka nie może funkcjonować, bo nie pozwalają na to, absurdalne według Pani Katarzyny, przepisy. A dług rośnie.

- Przeprowadziłam dokładną analizę rynku i postanowiłam otworzyć placówkę rozrywkową dla dzieci z funkcją opieki dziennej. W Miastku znajdują się dwa miejskie przedszkola przepełnione w bardzo dużym stopniu. Co roku, gdy przychodzi okres rekrutacji, w obu przedszkolach odpada 20-30 dzieci z powodu braku możliwości zapewnienia im opieki - opowiada Katarzyna Krupowies. - Wynajęłam lokal. Wyposażyłam go w wszelkiego rodzaju sprzęty rozrywkowe, materiały edukacyjne, meble przystosowane do potrzeb dzieci. Inwestycja wyniosła mnie sporo, kwotę rzędu 110 tys. zł, ale było warto. Dzieci zapisywały się do mojej placówki z dnia na dzień. Po 10 miesiącach owocnej pracy postanowiłam stanąć na własne nogi pod względem lokalu, ponieważ wynajem kosztował mnie 4 tys. zł netto, a nie były to jedyne koszty. Rozpoczęłam poszukiwanie lokalu z możliwością kupna.

Znalazła odpowiedni lokal w zasobach gminy. Stanęła do przetargu, wygrała i kupiła go kosztem 80 tys. zł. Był to niski parter, znajdujący się częściowo poniżej powierzchni ziemi w kamienicy przy ul. Wielkopolskiej. Jednocześnie, by uniknąć generowania kosztów, rozwiązała umowę najmu poprzedniego lokalu, a dzieci przekwaterowała do... własnego mieszkania. Na czas remontu pomieszczeń przy ul. Wielkopolskiej.

- Wynajęłam architekta, firmy remontowe, zdobyłam kredyt inwestycyjny - opowiada. - Zależało mi na zrobieniu prawdziwego przedszkola dla dzieci. Architekt wykonywał projekty, prowadził od początku wszelkiego rodzaju prace. Położyliśmy nowe tynki od podstaw, wymieniliśmy instalację elektryczną. Przystosowaliśmy wszystkie pomieszczenia zgodnie z obowiązującymi przepisami BHP i PPOŻ. Niejednokrotnie jeździłam osobiście do Sanepidu w Bytowie upewniając się, czy wszystkie prace kierowane przez architekta, a wykonywane przez dużą grupę ludzi, są zgodne z ich wymogami. Panie w sanepidzie nie wykazały żadnych uwag. Wychodziłam z założenia, że zrobię wszystko tak, aby odbiory były czystą formalnością, czego nie ukrywałam przed nikim - zapewnia pani Katarzyna.

Po dwóch miesiącach, gdy remont dobiegał końca, okazało się, że pieniądze zostały wydane na marne, bo... nie może być tam przedszkola.

- W trakcie wizyty z wynajętym przeze mnie architektem u rzeczoznawcy BHP i PPOŻ okazało się, że w lokalu tym nigdy nie będzie mogło powstać przedszkole. Prawo budowlane mówi o tym fakcie jednoznacznie. Wejście do placówek oświatowych powinno znajdować się 0,30 m. powyżej terenu znajdującego się przy budynku, a mój lokal znajduję się na niskim parterze ok. 110 cm poniżej terenu - wyjaśnia kobieta. - To był początek mojego koszmaru - dodaje.

Próbowała coś zdziałać. Twierdzi, że zarówno architekt, jak i urzędniczki sanepidu powiedziały jej, że musi tylko napisać wniosek o udzielenie odstępstwa od reguły do Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku.

- "Tyle lat ile pracuję w sanepidzie i nigdy nie było odmowy" - to słowa inspektora sanitarnego w Bytowie - cytuje Katarzyna Krupowies. - Napisałam pismo do Gdańska. Otrzymałam odpowiedź negatywną. Niewiele zastanawiając się wsiadłam do samochodu i pojechałam do pani kierownik do Gdańska z prośbą o wyjaśnienia. Odpowiedzi nie były pomyślne, a wręcz przeciwnie. Pani kierownik była bardzo zdziwiona zapewnieniem architekta i pozostałych osób.
Nie miała odbioru robót, ani pełnej dokumentacji, a jednak zdecydowała się na otwarcie przedszkola. - Stanęłam przed wyborem "zadarcia" z instytucjami, czy "zadarcia" z bankami. Z czegoś musiałam zacząć żyć. Moje zobowiązania odnośnie pracowników, banków nie malały, a wręcz przeciwnie. W mieszkaniu 3-pokojowym życie z 2 własnych małych dzieci, które z powodu działalności w domu nie miały własnego kąta, nie było łatwe, więc moja decyzja może i była nieodpowiednia, ale w moim mniemaniu jedyna możliwa - tłumaczy.

Zorganizowała z rodzicami spotkanie, by poinformować o sytuacji prawnej placówki. Wszyscy zgodzili się na posyłanie dzieci do jej przedszkola. Zaczęła więc pracować. Zatrudniła nawet dodatkowy personel, bo dzieci z dnia na dzień przybywało.

- Kilka dni po rozmowie z rodzicami niespodziewanie odwiedziły mnie panie z sanepidu z Bytowa twierdząc, że uzyskały anonimowy telefon i zmuszone są przeprowadzić przegląd interwencyjny placówki (tak to ujęły). W protokołach kontrolnych, jakie mi pozostawiono, nie było ani jednej uwagi, że placówka nie może funkcjonować, że jakiekolwiek przepisy nie zostały spełnione - opowiada dalej.

Dwa dni później pracownicy sanepidu zgłosili się ponownie. Katarzynie Krupowies nakazano wstrzymanie wydawania obiadów, ze względu na brak legalizacji w dokumentach. Zaczęła więc wozić dzieci do restauracji.

- Niestety. Koszty transportu, zimowa aura oraz wszelkie problemy, które napotykaliśmy sprawiły, że rodzice rezygnowali. Z szesnastu dzieci będących pod naszą opieką oraz dziesiątki na liście rezerwowej pozostało nam sześć maluchów - wyjaśnia. - Doszłam do wniosku, że coś trzeba robić dalej. Doprowadziłam do konfrontacji architekta i mojego radcy prawnego mając nadzieję, że poczuje się do winy, do błędu jaki popełnił. Przyszedł i nas wyśmiał. Na pytanie skierowane do niego przez mojego radcę prawnego "Co Pan proponuje w obecnej sytuacji?" odpowiedział: "Telefon do przyjaciela!" po czym dodał, że to ja powinnam wiedzieć, że jest coś takiego jak prawo budowlane i powinnam je znać. Z tego wniosek, że chodząc do lekarza powinniśmy znać się na medycynie! - oburza się.

Wspomniany przez nią architekt to Wojciech Rutecki z Miastka. Mężczyzna w żadnym stopniu nie poczuwa się do winy.

- Być może i powiedziałem "Telefon do przyjaciela", gdyż byłem wzburzony sytuacją. Moim zdaniem przyjacielem powinni być tu urzędnicy. Mogli uprzedzić o tym, że dany obiekt nie nadaje się na wnioskowaną działalność w momencie kupna nieruchomości. Wydali za to zgodę na utworzenie przedszkola z klauzulą, że obiekt nie spełnia warunków - tłumaczy Rutecki. - Prawo budowlane jest takie, że wszyscy muszą je respektować. W pewnym momencie wydawało się, że można by było uzyskać odstępstwo od Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej. Wymagałoby to jednak czasu i spełnienia dodatkowych warunków. Chodzi przede wszystkim o wybudowanie fosy wokół budynku, by doświetlić pomieszczenia przedszkola. Fosa zmieniłaby architekturę budynku i musieliby się na nią zgodzić współwłaściciele działki.

Wspólnota mieszkaniowa nie zgodziła się jednak na wybudowanie fosy, a WSSE z Gdańska wydała decyzję odmowną.

- Zajęliśmy się opisaną przez panią Katarzynę Krupowies sprawą. W poniedziałek wysłano pismo do pani Anny Krefft, Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Bytowie, z prośbą o przesłanie akt sprawy oraz udzielenie wyjaśnień odnośnie kwestii podnoszonych w liście pani Katarzyny, dotyczących działań pracowników PPIS w Bytowie. Tego samego dnia wysłano pismo do pani Katarzyny Massalskiej, kierownika oddziału Zapobiegawczego Nadzoru Sanitarnego WSSE w Gdańsku, z prośbą o udzielenie wyjaśnień odnośnie kwestii podnoszonych w liście, dotyczących działania Oddziału Zapobiegawczego Nadzoru Sanitarnego - mówi Anna Obuchowska, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku. - Sprawa jest skomplikowana, zatem wymaga czasu i wnikliwego wyjaśnienia - dodaje.

Katarzyna Krupowies zaznacza, że czasu już nie ma. Wpada w coraz większe długi, więc zaczęła szukać winnych. Padło na projektanta.

- Jestem świadoma, że szanse na zdobycie odszkodowania, zwrotu poniesionych kosztów i strat od architekta są jeszcze mniejsze, gdyż, poza brakiem profesjonalizmu, wykazał się cwaniactwem i w projekcie ujął w rubryce "Uwagi", że lokal nie spełnia wszystkich wymogów i niezbędne będzie uzyskanie zgody na odstępstwo - przyznaje kobieta.

Wojciech Rutecki jest zdziwiony tym oskarżeniem. - Nie ma podstaw bym wypłacał tej pani odszkodowanie. Napisałem w uwagach o konieczności odstępstwa. Było to wyraźnie zaznaczone w projekcie. Pani Katarzyna pospieszyła się tworząc przedszkole i zaciągając kredyt nie mając decyzji o warunkach zabudowy, zgody sanepidu i współwłaścicieli nieruchomości. W takim wypadku nie można zakończyć prac nad projektem przedszkola.

Krupowies jest w kropce. Liczy, że może jednak uda się jej uzyskać zgodę WSSE.

- Nie rozumiem tylko dlaczego przedszkole znajdujące się w gorszych warunkach w piwnicy (jeszcze niżej położone niż moje) funkcjonuje na pełnych prawach? Czy dlatego, że znajduje się w Koszalinie, który podlega pod Szczecin, a nie pod Gdańsk - pyta. - Co dalej? Nie wiem. Pominę koszty inwestycji, wysiłek i serce włożone w przygotowanie placówki i doprowadzenie jej do stanu używalności. Pominę rodziców i dzieci, które mogły mieć opiekę na wysokim poziomie. Jedną z podopiecznych była 3-letnia córka adwokata z Miastka. Zadowolony z opieki nad dzieckiem wykazał wielką chęć pomocy w sprawach formalnych. Wyszukał paragrafy na podstawie, których WSSE w Gdańsku powinna udzielić zgody na prowadzenie placówki.

Adwokat pismo wysłał, ale decyzja była odmowna. Mimo to Katarzyna Krupowies nadal prowadzi przedszkole, ale w okrojonej formie, i czeka na kolejną odpowiedź z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno Epidemiologicznej.

Do sprawy wrócimy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na miastko.naszemiasto.pl Nasze Miasto